Wydany przez Towarzystwo Przyjaciół Sopotu najnowszy tom wierszy Macieja Mazurka składa się z dwóch cykli, z których pierwszy, zatytułowany „Obserwator chmur”, jest nieco dłuższy i moim zdaniem lepszy, natomiast drugi – „Światła nad rzeką” – dał tytuł całości. Oba cykle układają się zaś w dosyć spójną opowieść o życiu na prowincji. Ale jaka to jest opowieść? I jaka prowincja?
Powiedzmy najpierw, że Mazurek nie boi się mówić prosto o rzeczach wspólnych zwykłym ludziom i że postawa taka, jakkolwiek zjednuje mu czytelników, sytuuje go zarazem poza mainstreamem twórców średniego pokolenia. Albowiem poeci polscy urodzeni w latach 60. minionego wieku (a Mazurek to rocznik 1963) – en masse – uwiedzeni zostali tłumaczeniami Anglosasów i eksploracjami językowymi zaproponowanymi przez Piotra Sommera czy hermetyzmem Andrzeja Sosnowskiego. Na własną rękę odkrywali wczesną lirykę Nowej Fali, awangardową metaforykę Juliana Przybosia, dysharmonie Tymoteusza Karpowicza i minimalizm Krystyny Miłobędzkiej. Miewali też często „barbarzyńską”, „Brulionową” przeszłość. I jako tacy plasowani byli z reguły przez krytykę na antypodach pozycji zajmowanych przez dzisiejszych zwolenników neoklasycystycznej krucjaty, zamykających się z kolei w wyznaniowych formułach i integrystycznych pismach-bastionach, takich jak „Fronda”. Oba te zjawiska – zarówno ocierającego się o brutalizm językowego wyrafinowania i strukturalnego hermetyzmu, jak i wzniosłego, namaszczonego klasycyzmu – są Mazurkowi-poecie literacko obce.
Autor „Świateł nad rzeką” w estetyce swego poezjowania nie ulega w ogóle fascynacji jakimikolwiek trendami i intelektualnymi modami, które wydają się charakterystyczne dla doby nowoczesności i późnej nowoczesności.
W otwierającym tom wierszu, powstałym, bagatela, dwadzieścia lat temu, a zatytułowanym deklaratywnie „Pieśń o miłości do ojczyzny”, opisuje typową wiejską potańcówkę, w której wszystko jest takie, jakie być powinno: majowy wieczór w Kwilczu, drugorzędna kapela rockowa i pierwotne, pełne cielęcych zachwytów i trywialnie mrocznych pożądań doznania gawiedzi, w finale zaś – bójka w oparach alkoholu. Żadnego zaskoczenia – ktoś powie. Owszem, ale, po pierwsze, tak właśnie miało być: autor wiernie, nie-mitologicznie, pragnie opisywać widzianą rzeczywistość. A po drugie, narzucające się patos i koturnowość tytułu zostają tu jednak przełamane sytuacją liryczną, która w zestawieniu z patriotycznymi ewokacjami i konotacjami tytułu już właśnie taka oczywista i jednoznaczna wcale nie jest.
Unikając wyzywających spojrzeń
bo jestem sam i nie swój
wchodzę w to kłębowisko
– mówi autor w ostatniej strofie. Poeta-bohater świadomie podejmuje decyzję wejścia w ciżbę ludzką, w owo „kłębowisko”, chociaż do końca nie opuszcza go przecież poczucie obcości czy inności (może nawet w Gadamerowskim rozumieniu).
„Taką przebodli nas ojczyzną” – głosiła, jak pamiętamy, nośna fraza Zbigniewa Herberta, a Maciej Mazurek sprowadza ją czy przenicowuje na grunt lokalnej, nader konkretnej, chwilami nawet przaśnej, społeczności. To jasne, że autor „Świateł nad rzeką” nie walczy w tej samej kategorii wagowej co Herbert, ale nie tylko z tej przyczyny dykcja poetycka jest u niego ustawiona o szczebel niżej. Tym, co charakteryzuje najnowszy tomik tego malarza, wykładowcy, redaktora i krytyka sztuki, jest bowiem nie tyle moralny dramat wynikający z odczucia nieprzystawalności tradycyjnych ocen i norm etycznych do dziejącej się tu i teraz rzeczywistości, ile w miarę zneutralizowany, a zawsze oszczędny opis literacki, chcący podporządkowywać się samemu widzeniu rzeczy.
Poetyka oglądu dookolnego świata w duchu ostrożności i realizmu ewokuje konkretne malarskie miniatury, migawkowe ujęcia i notatki poetyckie, utrzymane każdorazowo w tonacji moll.
W kolejnych wierszach-odsłonach widzimy więc wielkopolskie jeziora i łąki, wzgórza i rzeki, skrzyżowania ulic i obskurne bary. Poznajemy też tuzinkowych-nietuzinkowych bohaterów, ocalonych od zapomnienia, ledwie naszkicowanych, a zarazem jakby pełnokrwistych, których tytułem do pamięci poety bywa jedna uderzająca cecha, jedno – być może wątpliwe z naszego pragmatycznego i niepoetycznego punktu widzenia – życiowe dokonanie. Oto dzieje antypatycznego Kruszynki, miłośnika ciężarowych samochodów i płatnej miłości, oto żałość i pijacka samotność starego murarza Adama, oto śmierć barowego mistrza lotek, Ryszarda, którego ceremonia pogrzebowa była pełna i godna, gdyż pochowany został wraz z przedmiotem-dowodem swych knajpianych triumfów, oto wreszcie wspomnienie Zenona Burzawy, niegdysiejszego króla strzelców piłkarskiej ekstraklasy, który wraca w czytanym dziś wierszu „Pniewy” jako niemal socrealistyczny przodownik pracy i gwiazda minionego sezonu… Wszyscy oni opromienieni są elegijnymi, ale nie sentymentalnymi frazami poety.
Co niezwykłe w przypadku tak wszechstronnie wykształconego humanisty, jakim jest Mazurek, to fakt, że wewnętrzny pejzaż tych wierszy jest bardziej empiryczny niż kulturowy (zresztą bezpośrednie porównanie do sztuki pojawia się bodaj raz tylko i odnosi się do średniowiecznych działań ikonograficznych braci Limburg). I odwrotnie: takie pojęcia, jak „uniwersalia”, „byt”, „pustka” czy „nicość”, traktowane są przezeń podejrzliwie i opisywane z wyczuwalną ironią. Świat natury, bardziej pierwotny, jest zarazem sprawiedliwszy i – jakkolwiek to brzmi – bardziej prawdziwy. Nieufność wobec roszczeń rozumu, a nawet wobec potęgi twórczej wyobraźni, zakłada – z jednej strony – lingwistyczną prostotę, a z drugiej – konsekwentne unikanie postawy solipsystycznego narcyzmu.
Najdobitniej widać to chyba na przykładzie bohatera rozchwianego i zdezintegrowanego – jakim jest emblematyczna postać z utworu „Czereśnia i wariat”:
Kwitnąca czereśnia –
patrzył w nią godzinami
złorzeczył wiatrom że targają jej gałęzie.
Każdy podmuch niszczył jej kształt
każdy nadmiar światła ją zatapiał.
Gdy pochłaniała ją ciemność
myślał że nigdy nie istniała.
Dlatego w nocy wychodził do ogrodu
i sprawdzał czy jest.
Ostatecznie surowa siła wierszy Macieja Mazurka bierze się z adoracji życia i kontemplacji natury, i z przyjęcia takiej perspektywy patrzenia i opisu, która – uznając stabilność i realność podstaw tego świata – nie dostarcza zarazem łatwych rozstrzygnięć i tanich pocieszeń.
[Maciej Mazurek, Światła nad rzeką, Biblioteka „Toposu”, Sopot 2010, s. 44.]